You are currently viewing DZIEŃ 1-3 Warszawa – Dubaj – Katmandu

DZIEŃ 1-3 Warszawa – Dubaj – Katmandu

1. Warszawa – Dubaj 05.04.2016

Podróż, to podróż. Jak chyba wszyscy podróżujący z ogromnym podekscytowaniem spotykamy się na lotnisku z ekipami wspierająco – pożegnalnymi. Obydwoje z Jubym przestępujemy z nogi na nogę chcemy już siedzieć w samolocie, już być. Na lotnisku oczywiście okazuje się, że mój plecur ma jakieś monstrualne wymiary, no cóż tego można się było spodziewać. Opakowujemy plecury w folię spożywczą dla bezpieczeństwa, idziemy się odprawiać. Okazuje się, że jakoś zajęło nam to dużo czasu, odprawa zaraz się zamyka co więcej nie ma szans na siedzenie obok siebie. Pani jest trochę niemiła zarzuca nam, że przychodzimy jako ostatni po czym żądamy wspólnego siedzenia. Uśmiecham się do niej i mówię, że absolutnie niczego nie żądamy tylko uprzejmie prosimy, oczywiście jeśli jest taka możliwe. Pani mięknie, pyta czy mówimy po angielsku w razie ewakuacji po czym daje nam miejsca przy wyjściach bezpieczeństwa, co okazuje się świetną sprawą, bo przed nami nie ma siedzeń i możemy wyciągać nogi ile nam się podoba.

Trochę przyspieszamy bo powoli robi się final call, a my wciąż w jakiejś dziesiątej kolejce, w końcu się udaje, siedzimy. A właściwie ja siedzę, Juby głównie stoi bo się trochę nie mieści na swoim miejscu. Lot z Emirates bardzo miły. Szamka, drineczki, szmery bajery trochę szalejemy, potem oglądamy “Everest”. 6h mija szybko.

2. Dubaj 05-06.04.2016

Juby zaplanował nam nocleg w Dubaju. Nie możemy się doczekać kąpieli w basenie na dachu hotelu po tak długiej podróży. W miarę sprawnie wychodzimy z lotniska, no właśnie i gdzie teraz iść… Nie chcemy brać taksówki bo hotel blisko ok. 2km ale z drugiej strony wiadomo jak wyglądają wyjścia z lotniska na pieszo. Wchodzimy na jakąś autostradę, trasę szybkiego ruchu, pokazuje nam że hotel to zaraz, zaraz ale nie mamy jak się do niego dostać bo same betonowe ściany. 

Po jakieś godzinie, półtorej dochodzimy. Cali mokrzy, zmęczeni, marzenie o basenie jeszcze większe. A tutaj… Basen czynny do 21 czy 22, a jest już po 24. Trudno. Siedzimy do nocy, gadamy, pijemy wódkę malinową z gorzką herbatą, cieszymy się ostatnim kontaktem z cywilizacją. Basen będzie rano.

W efekcie rano nie możemy się zwlec z łóżka, starcza nam tylko czasu na szybkie śniadanie i powrót na lotnisko.

3. Dubaj – Katmandu 06.04.2016

Niestety lot z Flydubai bez udogodnień takich jak w Emirates ciągnie się i ciągnie. Nie możemy już usiedzieć, próbujemy spać, czytać, kręcić się, ciagnie i się i ciągnie. Po ok. 5h lądujemy w Katmandu – witaj folklorze.

Gdzieś czytałam, że na lotnisku stoi się w ogromnych kolejkach po wizę, więc lecimy szybko żeby tego uniknąć. Stajemy w kolejce po 20min okazuje się, że najpierw musimy wypełnić jakiś kwitek i pójść zapłacić. Uzupełniamy, idziemy zapłacić gdzie stoimy kolejne 15min. Wracamy do tego samego okienka po 20min okazuje się, że teraz musimy pójść do jakiegoś automatu i to co wpisaliśmy na kartkach przepisać do komputera. Kolejna kolejka, kolejne 10min wpisywania na osobę, kolejny kwitek wracamy do pierwszego okienka. Po ponad godzinie mamy wizę (zapomniałam zabrać ze sobą zdjęcia ale okazuje się, że już nie jest wymagana).

Nigdzie nam się nie spieszy wychodzimy z lotniska, a tam mnóstwo taksówkarzy i naganiaczy za 1000 RPI dowiozą nas do hotelu. Twardo mówimy, że 500 RPI to maks w końcu po 20min negocjacji jedziemy za 600, czy 700. Podróż taksówką jest bardzo ciekawa. Juby ledwo się do niej mieści, ja nie do końca wiem czy mam trzymać drzwi, które zaraz się otworzą, czy może podłogę, która zaraz odpadnie. Finalnie decyduję się na drzwi co zdaje się było dobrym wyborem.

Dojeżdżamy do Khangsar Guest House, co też trochę zajmuje bo kierowca kilka razy po drodze próbuje dowiedzieć się gdzie to jest. Zostawiamy rzeczy lecimy coś zjeść, trochę szalejemy ale co – należy się nam i spać.

4. Katmandu 07.04.2016

Tutaj nie będę się bardzo rozpisywała, bo Katmandu ukazało swoją magię dopiero po powrocie z gór. Ten dzień to taki trochę administracyjny. Na dokupienie potrzebnych rzeczy, zrobienie zdjęć do TIMS Card. Rezygnujemy z załatwiania wszystkich formalności wcześniej, zakładamy że zrobimy to na trasie. Ostatnie przepaki, załatwiamy to co niezbędne, wałęsamy się, odpoczywamy, chillujemy po podróży, gubimy się dziesięć tysięcy razy co jest ciekawym wyzwaniem, gdy nikt nie kojarzy naszego hotelu. Jest fajnie, miło, ciepło ale nic nas nie rzuca na kolana. Dopiero poznajemy i głównie żyjemy jutrzejsza podróżą i wielkim pytaniem czy wszystko się uda. Bo gdzieś czytaliśmy, że trzeba potwierdzić odlot awionetką, że trzeba, że trzeba… A nam się trochę nie chce, trochę nie wiemy jak. Idziemy na żywioł. Wszystko okaże się jutro…

Dodaj komentarz